Tom obudził się nagle. Otworzył oczy i potoczył wzrokiem po sypialni. Nieznanej sypialni.
Chociaż, może miała w sobie coś znajomego, układ pokoju, półki z książkami, firanka. Przetarł powieki i poczuł głuche dudnienie z tyłu głowy. Cała potylica pulsowała bólem. Gardło miał zaschnięte, w oczach piasek. Jeszcze raz przetarł twarz i zaczął układać w pamięci, co mogło spowodować takie efekty. Czyżby aż tak przesadził z alkoholem? A może brał coś jeszcze?
Pamięć ruszyła i zaczął przypominać sobie jakieś oderwane od siebie obrazy. Kajdanki i knebel. Łóżko z baldachimem, raczej tandetne. Jakaś kobieta, niezbyt młoda, ale jeszcze jędrna, nadziewa się na niego i ciężko dyszy. Jakiś podrzędny burdel? Aż niemożliwe, Tom nie musiał korzystać z tego typu przybytków.
Wstał i stwierdził, że pamięta siebie, swoje ciało. Wysokie, napakowane, silne. Dobrze się czuł w swoim ciele. I to chyba jedyny plus dzisiejszego poranka. Znalazł łazienkę i oglądając kosmetyki stwierdził, że muszą być jego. Ulubiony żel do ciała, pasta do zębów, płyn po goleniu. Otworzył szafkę za lustrem, nie wiedząc skąd wie, że za lustrem jest szafka. Znalazł swoją golarkę, apteczkę i krem do twarzy. Wiedział gdzie są ręczniki, więc wszedł pod prysznic i po kilku minutach poczuł się o niebo lepiej.
Powoli przypominał sobie całe mieszkanie. Niezbyt duże, ale dość nowe. Kuchnia wyposażona dość luksusowo, salon z wygodnymi siedziskami (nie dało się tego inaczej nazwać, kanapa i fotele były ogromnie), dużym telewizorem na ścianie i głośnikami w każdym rogu. Pod telewizorem znajoma komoda, na której stał sprzęt grający, skrywała jego kolekcję płyt. Czuł się w tym miejscu coraz bardziej jak w domu. Zrobił sobie kawę i coraz więcej szczegółów znajdowało sobie miejsce w jego pamięci.
Aż w końcu – wiedźma. Ta sama, którą posuwał w tym burdelu. Nie, to nie był burdel. To była jej sypialnia.
Wspomnienia przelewały się przez jego głowę i budziły coraz większe obrzydzenie.
I nawet nie chodziło o seks z wiedźmą, bo nie miał problemów ze starszymi partnerkami. Ale całe to „dojenie”. Pamiętał coraz wyraźniej, jak spuszczał się do menzurki raz za razem. OK, podniecała go umiejętnie, ale czuł się teraz trochę jak szczur laboratoryjny. A to już mu się nie podobało. I to wiązanie. Z dominującymi kobietami też nie miał problemu, ale ile można wisieć w kajdankach?
Musiała rzucić na niego jakieś zaklęcie. Nie wiedział jaki dziś dzień, ale wyłoniło się wspomnienie pięknej kobiety, która poderwała go w klubie, coś szeptała, a on zasnął. Kojarzył, że był wtedy czerwiec, lato właśnie się zaczynało. Teraz za oknami widział resztki śniegu. Znalazł swój telefon i sprawdził datę. Pół roku, stracił przez wiedźmę prawie pół roku. Był początek listopada.
To mieszkanie musiał wynająć albo kupić pod wpływem zaklęcia. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, widok z okna nic mu nie mówił, nie rozpoznawał żadnych budynków. Tu też pomógł telefon. Był na Górnej Oruni. Odetchnął z ulgą, że ciągle jest w Trójmieście. I przypomniał sobie, jak kupował to mieszkanie.
Przy drugiej kawie poczuł głód. I postanowił odwiedzić rodzinę. Mgliste wspomnienia kłótni z rodzicami o wiedźmę, z którą się spotyka, zaczęły się krystalizować. Jako dorosły dwudziestosześciolatek z trudem musiał przyznać, że rodzice mieli rację. Wiedźma go wykorzystała. Jak ona się nazywała? Musiała się jakoś nazywać, ale jedyne co przychodziło mu do głowy to „pani”, jak rasowa domina. Może nigdy nie poznał jej imienia?
Teraz trzeba wrócić do swojego życia, swobodnego i rozpustnego życia młodego chochlika. Chociaż może powinien przemyśleć tę część z rozpustą. Bo proszę, do czego go doprowadziła.